Dzieje się!

Wrocław Culinary Fest: Marina i Parish

Wprost i bez ogródek: było pysznie!

Aga

Kiedy letnią porą burczy w brzuchu, chętnie wybieramy produkty sezonowe, wśród których prym wiodą owoce i warzywa. Gdy te zaś łączą się z innymi składnikami, umiejętnie przyrządzone tworzą danie nie tylko pyszne, ale też zdrowe i oddające bogactwo regionu. Tak też było w Restauracji Przystań & Marina i Parish Gastropub, które odwiedziłyśmy we wspomnianej już premierowej edycji Wrocław Culinary Fest.

Przystań dobrego smaku

Na wstępie powiem, że Restauracja Przystań&Marina skradła nasze serca na tyle, że bez wahania oddajemy na nią głos w tegorocznym głosowaniu. Pierwsza wizyta w ramach festiwalowych degustacji kompletnie nas zauroczyła i zachęciła do szybkiego powrotu. Dlaczego?

Menu festiwalowe to propozycja wyszukana, złożona ze składników, które laikowi nijak się nie łączą. Szef kuchni, z którym miałyśmy okazję porozmawiać, dobrze wiedział, co robi.

Przystań_ośmiornica

Przystawka była majstersztykiem pod względem wizualnym, smakowym i koncepcyjnym. Chips ryżowy (przygotowywany 10 godzin!) w menu zwany papierem był idealnie chrupki i świetnie łączył się z lekko kwaskowym agrestem i porzeczką. Zwieńczeniem była ośmiornica, której kosztowałam po raz pierwszy i z pewnością zapamiętam na długo. Jak wyjaśnił nam szef kuchni, jędrność i miękkość mięsa, rzadko spotykaną w przypadku owoców morza, udało się uzyskać przyrządzając ośmiornicę metodą sous-vide, czyli próżniowego gotowania w niskiej temperaturze.

Kaczka3

Trudno zdecydować co było lepsze – przystawka czy danie główne. Po otwarciu efektownego słoika z jego wnętrza wydobył się wiśniowy dym, a chwilę później wyczułyśmy aromat kaczki – przygotowanej tak, że rozpływała się w ustach. Mięso, wypieczone, choć delikatne, przyrządzono podobną metodą i uwędzono na zimno w wiśniowym dymie. Świetnie smakował również kozi ser, który miał idealną konsystencję. Smaczku potrawie dodawały dodatki – jagody, orzechy, marynowane figi i liście botwiny skąpane w figowym dressingu. Całość była tak perfekcyjna, że poza wielkością porcji (według założeń festiwalu – degustacyjna), nie mamy powodów, by do czegoś się przyczepić.

Gastropub dla wymagających

Lokali festiwalowych było mnóstwo, a czas ograniczony, więc w Parishu wyręczyły nas Asia i Kamila, podobnie jak my fanki dobrego jedzenia z drygiem do pisania. Lokal ugościł je miło, wiec nie szczędziły pochwał.

Kamila

Dzięki uprzejmości Kasi i Agi, wespół z Asią miałyśmy okazję uczestniczyć we Wrocław Culinary Fest jako degustatorki. Z tej okazji odwiedziłyśmy Parish gastropub, gdzie nasz wzrok w tuż po zajęciu stolika przykuło przepiękne menu. Motyw zieleni zauważyłam już wcześniej na fanpage’u restauracji na Facebooku, jednak dopiero w połączeniu z wnętrzem restauracji (zwłaszcza „zieloną” ścianą) naprawdę doceniłam grafikę. Wnętrze również przypadło nam do gustu. Jasne drewniane stoły, industrialne lampy i surowa cegła są dobrym tłem dla „ogrodowej” scenerii lokalu.

Asia

Jak się okazało, Parish przygotował dla uczestników festiwalu niespodziankę – oprócz planowanej przystawki i dania głównego, szef kuchni uraczył nas granitą i deserem. Najpierw na stole pojawiły się zmrożone kieliszki wypełnione granitą rabarbarową. Nie mogłam się nadziwić, jak udało się zawrzeć tyle smaku w tak niewielkim daniu. Granita kojarzy mi się z zamrożonym płynem, którego smak przypomina wodnistą papkę lub kiepskiej jakości lód smakowy. Zaserwowana nam przekąska nie miała z nimi nic wspólnego. Była gęsta, zwarta, pełna smaku i… budziła wspomnienia z dzieciństwa. Kamili natychmiast przyszedł na myśl smak chrupiącego rabarbaru maczanego w cukrze. Starter był intensywny, słodki i świetnie zbalansowany. Szczerze? Chcę jeszcze!

Granita

 

Kamila

Następnie dostałyśmy przystawkę, która składała się z trzech plastrów pomidorów różnego rodzaju, podanych na oliwie z tajskiej bazylii w towarzystwie redukcji malinowej oraz liści zielonego ogórka, a całość posypano solą maldon. Może nie będę oryginalna, ale czerwony pomidor smakował mi zdecydowanie najlepiej, żółty i bordowy były niezbyt wyraziste. Smak fajnie podkreślały zielone listki ogórka, choć u siebie wyczułam też lubczyk.

Pomidory

 

Asia

Po lekkiej przystawce na nasz stół trafił halibut ułożony na cienkich paskach fenkuła i groszku cukrowego w towarzystwie piklowanych jagód. Zestaw wieńczyła pomarańczowa espuma beurre blanc powoli rozpływająca się po halibucie. Ryba była delikatna i krucha w środku z lekką, chrupiącą skórką doprawioną odrobiną soli morskiej. Fenkuł oraz groszek dodały jej świeżości, zaś całą potrawę dopełniły kwaśne, piklowane jagody. Było niestety jedno uchybienie, choć zgodnie uznałyśmy, że trudno nazwać je minusem – pomarańczowa espuma beurre blanc. Masło całkowicie zdominowało smak pomarańczy. Szkoda, co nie zmienia faktu, że danie było naprawdę mistrzowską kompozycją.

Halibut 1

Kamila

Degustację zwieńczył deser, również nie przewidziany w festiwalowym menu. Było to niezwykle dziwne danie, aczkolwiek z każdą zjedzoną łyżką smakowało mi coraz bardziej. Składał się z mleka kokosowego o lekko (oby celowo) sfermentowanym smaku, połączonego z tapioką i kukurydzą, która dodawała mu słodyczy. Asi skojarzył się z ayranem – popularnym tureckim napojem powstającym z połączenia wody i jogurtu. Fajny, świeży i nieoczywisty smak deseru, mimo pewnych wątpliwości, przypadł mi do gustu, ale Asia nie zostanie jego fanką.

Esencję lata, czyli motyw przewodni festiwalu, znalazłysmy w zasadzie w każdym z podanych dań. Na talerzach czekało sporo niespodzianek, całe menu festiwalowe komponowało się świetnie, a powrót do smaków dzieciństwa tylko spotęgował dobre wrażenia. Biorąc pod uwagę zawartość menu oraz to, czego doświadczyłyśmy podczas tej degustacji, na pewno wrócimy do Parisha, i to już niedługo.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Może zainteresuje Cię również